czwartek, 12 marca 2015

Hello New York!

Aby mieć siłę na zwiedzanie następny dzień zaczęliśmy oczywiście od śniadania. Wybraliśmy się do pobliskiej knajpki Absolute Bagels serwującej, jak sama nazwa wskazuje, bajgle. Na szybie widniała literka A, czyli miejsce zaliczane było do bezpiecznych dla naszych brzuchów ;) A w środku - do wyboru, do koloru. Rodzajów nadzienia było ze 20 albo więcej. Nie liczyłam, bo kolejka przesuwała się zbyt szybko. Zawsze mam problem z zamówieniem w takich sytuacjach. I nie chodzi o to, że nie rozumiem co mówi do mnie pan Meksykanin za ladą. Ja po prostu nie wiem co mam zamówić. W końcu wybór padł na bajgla truskawkowego. Pychotka :) 
Ale żeby nie było całkiem "perfect", to herbatę dostałam z mlekiem. A jakże, przecież to moja "ulubiona" ;-) 


Północny Broadway o poranku 



































Po jedzeniu spojrzeliśmy szybko na niezawodną mapę i poszliśmy na stację metra. Mimo, że pojedynczy bilet kosztuje 2.5$ i można jeździć ile się da, dopóki się wyjdzie się ze stacji, to zdecydowaliśmy się na bilety tygodniowe (30$). Wsiedliśmy do metra (linia nr 1) w kierunku promu na Staten Island. 











Na stacji czekała całkiem spora grupka osób chcących pomóc w kupowaniu biletów, zwiedzaniu itd za niewielką opłatą. Koniecznie chcieli nas przekonać, że nie damy rady bez nich. Ale świetnie sobie poradziliśmy. No może nie do końca świetnie, bo planowo miał być DARMOWY prom na Staten Island, z którego można podziwiać Statuę Wolności, a skończyło się kupieniem biletu na Ellis i Liberty Islands. Ale nie ma tego złego - bilet i tak był w niższej cenie niż się spodziewaliśmy - 18$ od osoby. No i w końcu byliśmy pod samą Statuą ! :) zwiedziliśmy też muzeum na Ellis Island (też w cenie biletu), czyli miejsce kontroli celnych sprzed 100 lat. Ta część dnia zleciała nam bardzo szybko. Ani się obejrzeliśmy, a wybiła godzina 14. 





































Prosto z promu przeszliśmy całą Wall Street (kolejka do byka całkiem spora, ale sesja foto zaliczona). 









Następnie brzegiem Manhattanu doszliśmy znowu do jakiejś stacji metra i pojechaliśmy na Brooklyn, w końcu przyszła pora na obiad. Bardzo miła pani zachęcająca do wstąpienia do jednego z kościołów działających w USA, podała nam adres całkiem sympatycznej restauracji. Jedzenie bardzo dobre, ceny też mogą być, woda - standardowo kranówka o aromacie rdzy ;)


Brooklyn zaskoczył mnie wyjątkowo spokojnymi ulicami. Może dlatego, że była niedziela, a może taki po prostu urok tej części miasta?

Po drodze poszliśmy na mały szoping do tamtejszego supermarketu. Musieliśmy zrobić zapas czegoś do picia (mimo możliwości korzystania z kranówki w łazience ;) ), bo nasz hotelowy kaloryfer dalej dzielnie walczył ze świeżym powietrzem próbującym dostać się do pokoju. 




Na koniec dnia pojechaliśmy na Times Square - kolejne must see każdego turysty. A tam - całkowite przeciwieństwo cichutkiego i spokojnego Brooklyn'u. Tłumy podążające nie wiadomo za czym, korki na ulicach, sklepy, kina, teatry. Dużo billboardów, reklam, które sprawiały, że momentami nie wiadomo było czy to dzień czy noc. Widziałam kilka osób z okularami przeciwsłonecznymi, co wg mnie jest przesadą, ale co ja tam wiem o modzie ;)
















Times Square to miejsce, w którym można spotkać oryginalnych ludzi. W drodzy na słynne czerwone schody natknęliśmy się na pana prowadzącego cichy protest. Owy jegomość stał z plakatem "TV washes your brain". Co w sumie jest prawdą patrząc nawet na polskie produkcje typu Ukryta Prawda.

Idąc właśnie w kierunku słynnych schodów trafiliśmy na wyjątkowe skupisko ludzi. Okazało się, że można było znaleźć się na jednym z billboardów. I to w serduszku! :) niestety za słabo się pchałam i na serduszko już się nie załapałam.









Mimo, że nasz hotel też był na Broadway'u, to był to całkiem inny Broadway - raczej spokojny i pusty wieczorami. A co najważniejsze, oddalony od Times Square o kilka lub kilknaście kilometrów. Dlatego po całodniowym zwiedzaniu zdecydowaliśmy się na metro, a nie na spacer ;)  Jednak widząc owe tłumy, zapytaliśmy policjantów czy jest w pobliżu jakaś inna stacja niż ta, z której wysiedliśmy na Times Square. Sympatyczni i uśmiechnięci panowie wskazali nam drogę. Ale i tak jakoś głupio mi było zapytać o zdjęcie ;)


Do następnego! 

Ania



ps. następny post pojawi się nieco szybciej niż za miesiąc ;) mimo mnóstwa pracy obiecałam sobie wrzucić coś nowego pod koniec tego tygodnia.